sobota, 1 marca 2014

*Koniec* Rozdział 70 + Epilog

Proszę, przeczytaj notkę pod rozdziałem :* 



'' - Justin podobno robi imprezę... może byśmy się wybrały - Zapytała niepewnie bo wiedziała że pewnie się nie zgodzę.
- Chyba żartujesz ! Jak chcesz to idź ale mnie na pewno tam nie będzie - powiedziałam a raczej wykrzyczałam stanowczo.
- Okey, okey już się tak nie denerwuj - powiedziała łagodnie żeby mnie uspokoić.
- Nie gadajmy już o tym tylko chodźmy - dodała a w jej głosie słyszałam nutkę zdenerwowania.''



'' - Luna co się z tobą dzieje ? - Po tych słowach zastanawiałam sie o co mu chodzi.
- W jakim sensie ? - Zapytałam bardzo zdziwiona.
- W takim że to przecież ja...twój wróg, wróg numer 1. Chodzi o to że zawsze mnie unikałaś i przezywałaś, a teraz taka nagle miła sie zrobiłaś. A to dziwne...nawet bardzo dziwne nie uważasz ? - Wygarnął mi wszystko a mnie zamurowało, nie miałam pojęcia co mu powiedzieć. Przecież nie oznajmię mu że sie w nim zakochałam!''


'' - Kocham cię - Powiedział nagle Bieber a mnie zatkało, nie miałam pojęcia co powiedzieć. Zastanawiałam się czy mówi to tylko dlatego że jest pijany, czy może na prawdę coś do mnie czuje.
- Ja ciebie już od dawna, ale nie chciałam ci tego mówić - Wyznałam i nie czekając na jego reakcje musnęłam jego soczyste usta.''


''-Teraz mi wytłumaczysz co z tym chujem robiłaś ? - Zapytał wyraźnie wściekły a to raczej ja powinnam być wściekła na niego.
- A ty jak podrywałeś tą kelnerkę to miałam skakać z radości ? - Wytłumaczyłam mu czując łzy w oczach.
- Co ? Przecież ja jej nie podrywałem, o czym ty mówisz ? - Zdezorientowany zaczął wymachiwać dłońmi, szczerze mówiąc zaczęłam się bać ze mnie uderzy.
- Z resztą mam to gdzieś, możesz sobie podrywać dziewczyny jakie chcesz, zniknij z mojego życia. - Krzyknęłam opadając bezwładnie na schody przed knajpą.
- A żebyś wiedziała że będę, nie dzwoń już do mnie i zapomnij o wszystkim co dla ciebie zrobiłem - Wywrzeszczał i poszedł do swojego auta, nie zwracając na mnie uwagi odjechał z piskiem opon.''


''-Nowy jesteś ?
- Tak. Przeprowadziłem sie tu niedawno, jestem Tom - Wyciągnął w moja stronę dłoń. Uścisnęłam ja.
- Luna. Miło mi cię poznać i witaj w Nowym Jorku''


''Ponownie nasze wargi sie spotkały, lecz ten pocałunek wyrażał to czego słowa nie mogły opisać. Pod wpływem emocji oplotła nogi wokół moich bioder nie odrywając sie ode mnie. Nie mogłem już wytrzymać, moja potrzeba bycia z nią jeszcze bliżej wygrała. Ruszyłem w stronę dużego łózka. Zwinnym ruchem położyłem ją na nim, pozbawiliśmy sie ubrań, a potem poszło już górki.''


''Wysoki mężczyzna przyłożył mi wilgotną szmatkę do twarzy, po której kręciło mi się w głowie aż straciłam przytomność
(...)
- Czego ode mnie chcesz ? - Zapytałam patrząc prosto w brązowe tęczówki Thomasa.
- Od dzisiaj zosatniesz jedna z nas.''


''Przez 12 miesięcy Luna stała się jedną z najlepszych morderczyni , jaką widział świat . Z początku myśl o zabijaniu czy kradzieży wydawała jej się absurdalna . Zmuszana do tego siłą , wykonywała swoją pracę najlepiej jak potrafiła . Członkowie gangu nabrali do niej szacunku i traktowali ją jak jedną z nich . Co Luna przez ten czas czuła ? Cholernie brakowało jej bliskich , brakowało jej ciepła ze strony drugiej osoby . Oczywiście Tom po części obdarzał ją jakimś uczuciem które rzekomo nazywał ''miłością'' . Lecz on nie mógł zapełnić pustki , po tej jednej osobie którą kochała pierwszy i ostatni raz . Osobę którą jej odebrano . Oddałaby własne życie by choć jeszcze jeden raz usłyszeć jego głos , poczuć zapach i dotyk . Justin natomiast , załamał się kompletnie . W dniu swoich osiemnastych urodzin , przeprowadził się na odludzie i tam pozostał . Nie mógł zapomnieć , nie mógł zapomnieć o tej jedynej , prawdziwej miłości która w brutalny sposób od jego odeszła . Szukał jej przez ten okres czasu . Lecz gdy pewnego pochmurnego dnia padło podejrzenie że ona nie żyję , jego dusza zniknęła , została zastąpiona ogromną i bolesną pustką którą nikt nie był w stanie wypełnić . Świat stracił kolory , życie straciło sens... popadł w nałogi . Regularnie brał narkotyki różnego rodzaju popijając alkoholem . Wtedy zapominał . Lecz nie na długo . Dziewczyna próbowała się z nim skontaktować nie jednokrotnie , lecz zostało to dla niej zabronione''


'' Mamy następne zlecenie - zaczął
- Jakie ?
- Ale to nie będzie takie normalne zlecenie ... Będziesz musiała wyjechać - dokończył .
 Odkąd tu jestem nigdy nie opuściłam Los Angeles ( Bo właśnie tu się przeprowadzili ) . Nie zrobiło to na mnie wrażenia lecz jak powiedział gdzie mam się udać , w środku oszalałam z radości .
- Do Nowego Yorku - Omal nie popłakałam się ze szczęści .
Próbowałam przybrać obojętny wyraz twarzy lecz mały uśmiech zagościł na mojej twarzy .
- Tylko masz tam z nikim sie nie kontaktować i uważać żeby nikt cię nie rozpoznał , jasne ? - powiedział stanowczo .
Bał się , bał się że od niego odejdę . Widać było że przywiązał się do mnie .
- Jasne - oczywiście , że skłamałam .
Ta misja to moja szansa na ponowne zobaczenie moich rodziców... i Justina
- Co mam tam zrobić ? - zapytałam podekscytowana
- Zabić
- Kogo ?
- Pięciu mężczyzn którzy nam są winni kasę  , mam tylko ich adresy''


'' Po chwili modlitwy , matka zaczęła płakać , ojciec miał nadal grobową twarz ale zauważyłam małą łzę spływającą swobodnie po policzku . Nie miałam pojęcia o co tu chodzi , dopiero gdy po pół godzinie odjechali podeszłam do owego nagrobka .
Luna Kunis , zmarła 2.10.2013 , urodzona 14.12.1995 , Na zawsze w naszych sercach...''



''-L-luna ? - Wreszcie wydusił z siebie gwałtownie wstając , zrobiłam to samo .
Na jego pytanie tylko przytaknęłam głowa . Nie czekając długo przytulił mnie najmocniej jak potrafił .
- Przecież ty nie żyjesz  - wyszeptał w moje włosy
- Jak widzisz żyję - Trwaliśmy w uścisku , lecz nagle się od siebie oderwaliśmy
(...)
- Szukałem cię przez cały czas , nie jadłem , nie piłem , nie spałem . Myśl o tym że mogłoby ci się coś stać odbierała mi chęć do wszystkiego . A gdy dowiedziałem się że nie ... żyjesz , załamałem się , byłem wrakiem człowieka , brałem narkotyki , piłem alkohol - opowiedział , a ja z mokrymi policzkami słuchałam uważnie .''


''- Także jak już wiesz , wyjeżdżam - od razu posmutniałem - ale nie martw się , wrócę , obiecuje - dotknęła swoją ciepłą ręką mojego policzka i czule się uśmiechnęła .
- Nie wytrzymam bez ciebie - w moich oczach zbierały się łzy , ale przecież nie mogłem pokazać że jestem jakąś ciotą
- Wrócę najszybciej jak się da - Wstała z fotela i usiadła na mnie okrakiem .
- Ale na razie tu jestem - wyszeptała mi uwodzicielsko do ucha .
Brakowało mi tego , tego jej seksownego głosu , jej ciała , jej dotyku . Chciałbym się nią nacieszyć''


''- Odchodzę - Wydusiłam wreszcie z siebie .
Każdy otworzył buzie w zdziwieniu co mnie troszkę rozbawiło . Wyobrażacie sobie 13 facetów patrzących na ciebie jakbyś zesrała się na środku pokoju , trochę dziwne porównanie , ale jest . Thomas gwałtownie wstał i podszedł niebezpiecznie blisko mnie .
- Jak to ?- powiedział takim tonem jakiego nigdy jeszcze u niego nie słyszałam .
- No po prostu odchodzę z gangu , chce prowadzić normalne życie takie jak kiedyś - Popatrzyłam się w jego brązowe oczy które w tej chwili wyrażały ból .
Żaden chłopak nie miał odwagi się odezwać .
- Nie możesz - wyszeptał Tom , patrząc na mnie błagalnie .
- Mogę i chcę , a ty mi tego nie zabronisz - podniosłam ton głosu .''


''- Luna , co się stało ? - Zmartwiony Chris patrzył prosto w moje przestraszone oczy .
Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa , podałam mu do ręki test nieco się oddalając . Jego reakcja nie różniła sie od mojej , była może nawet gorsza
- Ty jesteś...
- W ciąży - Dokończyłam za niego''


''- Jestem w ciąży - Cisze przerywał tylko włączony telewizor .
W ogóle się nie odzywał  . Cisza, cisza i nadal cisza, miałam tego dość.
- No powiedz coś wreszcie - Próbowałam brzmieć stanowczo lecz niezbyt mi to wyszło
- To moje dziecko ?- Tym pytaniem roztłukł moje serce na milion pojedynczych kawałeczków .
Jak on mógł o coś takiego zapytać , myśli że jestem dziwką ? Prychnęłam pod nosem i spojrzałam w jego nieobecne oczy , dziwne oczy...jakby nie jego .
- No a jak myślisz ! - Co chwile ocierałam ciepłe łzy
- Nie wiem , może pieprzyłaś się jeszcze z kimś oprócz mnie - Nie mogłam w to uwierzyć , takiej sytuacji obawiałam sie najbardziej .''


''- A więc, czego chcesz ? - Wreszcie mogłem zobaczyć te piękne, brązowe oczy które doprowadzały mnie do szaleństwa.
Zachowywałem się jak zaczarowany, nie mogłem oderwać wzroku od jej pełnych ust i charakterystycznych rumieńców.
- Jeżeli przyszedłeś gapić się na mnie to...
- Przyszedłem wytłumaczyć - Przerwałem jej, budząc się z transu.
- No to słucham - Jeżeli mam być szczery to w ogóle nie spodziewałem się takiej reakcji, byłem prawie pewny że ie będzie chciała mnie słuchać i wyrzuci z domu.
Wziąłem głęboki oddech i powoli szczegół po szczególe zacząłem opowiadać jak było na prawdę. Przez cały czas słuchała mnie uważnie i ani razu nie przerwała. Gdy wreszcie skończyłem moją długą wypowiedź spojrzałem prosto w jej oczy chcąc odczytać co w tamtej chwili czuła.
- Przykro mi z powodu twojego ojca, ale jego śmierć to nie powód żeby ćpać.
-Wyobrażasz sobie jak urodzi się dziecko i będę je musiała zostawić pod twoją opieką a ty tak po prostu wyciągniesz kokę i wciągniesz ? Nie chce takiej przyszłości dla mojego...naszego dziecka. Wybacz mi Justin, ale ja nie mogę zbudować rodziny z kimś tak nieodpowiedzialnym... - W tamtym momencie coś przebiło moje serce, nie da się opisać jak się wtedy czułem. Najgorsze było to że ona miała racje, popadłem w nałóg z którego trudno się wydostać.
- Proszę...nie rób mi tego, nie zostawiaj, nie poradzę sobie bez ciebie, nie mogę cie znowu stracić - Wpadłem w histerie, po prostu zacząłem płakać.
Luna próbowała zachować zimną krew ale dla niej to też nie było łatwe, czułem to.
- Daj mi szanse, a obiecuje że ją wykorzystam...proszę- Chwyciłem ją za rękę i wierzchem dłoni ocierałem moje jak i jej łzy.
Milczała, lecz ta cisza była nam potrzebna. W całym pokoju słychać było nasze nierówne oddechy i głośne bicie serca.
- Muszę to przemyśleć - nieco oddaliła się ode mnie.''



''- O mój boże, wody mi odeszły - Wyszeptałam.
- Aooooo - Kolejny skurcz, tylko że o wiele silniejszy.
- Kochanie, co się dzieje ?- Justin wychrypiał zaspanym głosem.
- Justinnnnnn, ja rodzę ! - Wydarłam się niekontrolująca tonu głosu. Ten wystraszony zrywa się z łóżka.
- Co ?! Ale jak to ?! Przecież termin masz na jakiś  miesiąc ! O mój boże, o mój boże o mój b...
- Przestań tyle gadać ! - Udało mi się wypowiedzieć. 
(...)
- Justin, chyba mamy córeczkę - Odezwałam się ocierając łzy które już zdążyły się wydostać na powierzchnie. Ten tylko rozszerzył oczy i wpatrywał się w dziewczynkę jakby miała za chwile zniknąć.
- O MÓJ BOŻE, LUDZIE MAM CÓRKĘ!! MAM CÓRKĘ !! - Zaczął się wydzierać i kręcić wózkiem na którym siedziałam we wszystkie strony. 
Nie mogłam opanować śmiechu, gdy już się troszkę uspokoił zaczął mnie całować w każdy centymetr mojej twarzy.
- Dobrze, dobrze już przestać bo zacałujesz mnie na śmierć - Zaśmiałam się i popatrzyłam w jego oczy które w tamtej chwili były pełne wesołych iskierek. 
- Mam córkę...''



''- Proszę pana...- Z ''transu'' wybudził mnie doktor który klęczał przede mną. Popatrzyłem na niego, widząc... smutek ? O nie, tylko nie to... Brown widząc moją przestraszoną minę usiadł obok mnie i westchnął.
- Na ostatniej wizycie nie przeprowadziliśmy jednego badania, a mianowicie tomografii.- Widziałem że każde następne słowo sprawiało mu trudność.
- Do rzeczy - Ponagliłem go, czując że już nie wytrzymam.
- Przykro mi to mówić... ale pani Luna ma raka.''



''- Dlaczego mi nie powiedziałaś ? - Stał w bezruchu.
- A po co miałam ci mówić ? - Spuściłam wzrok.
- O mój boże, niewierze..- Chwycił się za głowę, przy okazji szarpiąc za włosy.
- To i tak już nie ma znaczenia. - Popatrzył na mnie.
- Nie ma znaczenia ?! - Jego głos wyrażał coś czego nie mogłem rozszyfrować, czy to był smutek, czy gniew..nie wiem.
- A czy to coś zmienia, byłam chora, zwyciężyła...i znowu przegrałam.
- Nie mów tak...wygramy to, rozumiesz ? Wtedy się udało to i teraz się uda - Przytulił mnie, całując czoło.
- Wszystko będzie dobrze, będziemy szczęśliwą rodziną, ja, ty i nasza córeczka...- Wtedy w mojej głowie zapaliła się czerwona lampeczka. Jak...umrę zostawię nie tylko Justina i rodziców, ale także moją córeczko, moją Emily.
- Jus, ja nie chce was zostawiać - Kolejna fala łez..
- Nie zostawisz, obiecuje....obiecuje''



''- Muszę ją komuś pokazać
- Komu ?
- Chris i moi przyjaciele przyjechali
- Czyli jednak Chris się zjawił
- Yhmm - Przytaknęłam i otwierając drzwi zeszłam na dół.
Wzrokiem odszukałam trójkę chłopaków którzy już pałaszowali różne dania. Podeszłam do jednego z nich, mianowicie Chrisa.
- Chris - Tyrpnęłam go lekko w ramie. Odwrócił się w moją stronę.
- Poznaj moją córeczkę, Emily - Uśmiechnęłam sie do niego.''



''- Jadę do domu - Odpowiedziałam obojętnie.
- Co ? Dlaczego ? - Podszedł do mnie bliżej, przez co poczułam smród wódki pomieszanej z piwem.
- Nie będę z tobą rozmawiać, jak jesteś w takim stanie. - Nie patrzyłam na niego.
- Co ty odpierdalasz ? - Jąkał się, chwycił mnie mocno za ramię przez co malutka prawie wyleciała mi z rąk.
- Odsuń się ode mnie i więcej się nie zbliżaj. - Krzyknęłam wstając z ławki.
- Wróć tutaj - Zwrócił się do mnie oschle.
Nie odezwałam się, nie chciałam się kłócić z tym idiotą na zewnątrz gdzie przechodzą różni ludzie.
- Powiedziałem coś do ciebie - Warknął, podchodząc do mnie.
Obrócił mnie gwałtownie w swoją stronę, przejeżdżając palcami po kurteczce Emily, niby lekko ale dziecko może to boleć. Dziewczynka zaczęła płakać.
- Powiedziałam żebyś się nie zbliżał do mnie, ani do niej, nie dotykaj jej więcej - Syknęłam mu w twarz.
W tamtej chwili przyjechała moja taksówka, przynajmniej raz los się do mnie uśmiechnął.
- Czekaj, Luna - Chwycił mnie tym razem bardziej delikatnie za ramie.
- Puść mnie, daj mi spokój - Wyrwałam łokieć i razem z Ems wsiadłam do taksówki.''



'' - Maleństw ?..
Przytaknęłam, uważnie na niego patrząc, znowu bałam się jego reakcji.
- Na prawdę ? - Wstał z gazet, ani na chwile nie spuszczał ze mnie wzroku. 
Już wtedy wiedziałam że nie udało się, znowu źle to przyjął. Wstałam tak samo jak on chwile temu. 
- Nie ważne, już nie ważne - Odwróciłam się od niego i poszłam w stronę oceanu.
 Nie odwracałam sie za siebie, bałam się że jego tam nie będzie, że mnie zostawił. 
- Luna - Krzyknął nagle, lecz ja udawałam że nie słyszę. - Luna - Powtórzył, w mgnieniu oka znalazł się obok mnie. 
- Nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy - Nie dał mi nic powiedzieć, od razu wpił się w moje usta. 
Zaczął je całować tak jakby miał za chwile skończyć się świat. Sprawił że i ja na chwile zapomniałam o wszystkim dookoła byłam tylko on i ja, i nasze maleństwo które aktualnie wylegiwało się pod moim sercem. Oderwał sie ode mnie, nasze czoła opierały sie o siebie, nasze spojrzenia rozmawiały ze sobą, a oddechy ocieplały lekko zaczerwienione policzki. 
- Tak strasznie się ciesze - Wyszeptał jeszcze raz całując delikatnie moje wargi. 
(...)
- Luna..- Przełknął głośno ślinę, lecz ani na chwile nie spuszczał ze mnie wzroku. 
- Tak strasznie cię kocham, nie wyobrażam sobie dnia bez ciebie, gdy nie ma cie przy mnie wszystkie kolory z mojego życia blakną, tylko przy tobie mogę być szczęśliwy, tylko twój uśmiech dodaje mi sił. Przez te lata wspólnej znajomości rożnie między nami było, raz byliśmy szczęśliwi, raz nie, ale wytrwaliśmy, jesteśmy tu i teraz, razem, Bóg nawet obdarował nas dzieckiem, które jeszcze bardziej nas połączyło, widocznie nasze więzi mają jeszcze bardziej się wzmocnić po przyjściu na świat naszego drugiego maluszka. Nigdy z nikim nie czułem się tak jak przy tobie, nigdy nie czułem takiej miłości jaką darze ciebie, oddałbym wszystko co mam byś uszczęśliwiła mnie jeszcze bardziej i...została moją żoną - Sięgnął do kieszeni z której wyciągnął malutkie pudełeczko, cała zalana łzami pociągałam co chwile nosem. 
-...Wyjdziesz za mnie ? - Puścił na chwilkę moja dłoń, którą cały czas trzymał i otworzył pudełeczko ukazują niesamowity pierścionek. 
Otarłam wszystkie łzy które spływały po policzkach, uklęknęłam aby nasze twarze były na tej samej wysokości i po prostu się do niego przytuliłam. Owinęłam ręce wokół jego szyi chowając twarz w zagięciu jego karku. Nic nie mówiłam, to nie tak że chciałam to jeszcze przemyśleć, ja doskonale wiedziałam co chciałam zrobić, ale chociaż przez chwile chciałam pomilczeć, na sekundę.
- Tak - Wyszeptałam, a samotna łza szczęścia popłynęła po policzku.''



''- Czy Ty, Luno Kunis, bierzesz sobie tego o to człowieka za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że go nie opuścisz aż do śmierci, w zdrowiu i chorobie będziecie się wzajemnie miłować ?
 - Tak - Powiedziałam pewnie, a na ustach Jusa pojawił się jeszcze większy uśmiech niż dotychczas.
Tym razem ksiądz spojrzał na Biebsa.
 - Czy Ty, Justinie Bieberze, bierzesz...
- Tak - Odpowiedział szybko, przerywając mężczyźnie w wypowiedzi.
Zaśmiałam się cicho, przykładając jedną rękę do ust.
- Och, a więc ogłaszam was mężem i żoną - Uśmiechnął się do nas.
 - Możesz pocałować pannę młodą - straszy pan mrugnął do Justina dając mu znak.
 Nie czekając długo jego usta połączyły się z moimi. Pocałunek przelewał wszystkie emocje. Wokół słyszałam oklaski wiwaty, ale dzięki Jusowi czułam się że w tamtej chwili jesteśmy tylko my''


***OCZAMI AUTORKI***

Przez te wszystkie lata dbał o nią, zajmował sie nią w każdej chwili którą dzielili. Każde uczucie jakie ich łączył było wyjątkowe, nie powtarzalne. Zdali sobie sprawę z tego że zawsze byli sobie pisani, całe ich wspólne życie było przewidziane. Tak na prawdę nie da sie opisać tego jak Justin strasznie kochał Lunę, to wielkie uczucie było w stu procentach odwzajemniane przez drugą połówkę. Wszystko było idealne, co rzadko się zdarza, lecz jedna rzecz niszczyła automatycznie wszystko. Jej choroba. Rak rodził tyle obaw w głowie Justina jak i Lu. Udawało im sie jakoś zapominać, a pomagała im w tym myśl że niebawem na świat miało przyjść ich drugie dziecko, które miało wszystko zmienić..

***OCZAMI JUSTINA***

*** 5 MIESIĘCY PÓŹNIEJ ***

- Ale on już jest ogromny - Położyłem delikatnie dłoń na brzuchu Luny, lekko go głaszcząc. Oboje odpoczywaliśmy po jakże męczącym dniu z naszym małym maluszkiem. Emily zaczynała już bełkotać różne niezrozumiałe rzeczy, nie miała pojęcia co ją  wokół otacza. Z każdym dniem stawała sie dla mnie coraz bardziej ważna, tak samo jak z każdym dniem sie zmieniała. Dzieci strasznie szybko rosną i pewnie nim sie obejrzę, to ona będzie matką, a ja z Luną będziemy szczęśliwymi staruszkami ciesząc się nawet najmniejsza chwilą.

- Dokładnie, niedługo zaczną się podwójne obowiązki z naszymi szkrabami. - Zaśmiała sie delikatnie patrząc mi w oczy. Była taka piękna, nigdy bym nie pomyślał że mogę resztę życia spędzić z tak wspaniałą osobą, która będzie dla mnie, będzie ze mną.

- Justin..

- Kocham Cię, Lu

- Justin..

- Obiecuje ci że zawsze przy tobie będę, przy naszych dzieciach..

- Justin! Ja rodzę! - Krzyknęła najgłośniej, od razu kładąc swoje dłonie na brzuchu. Wstałem z łóżka jak poparzony.

- Nie wierze, nie wierze, nie wierze - Znowu przed oczami miałem tą samą sytuacje co w dniu narodzin Emily. Znowu panikowałem, choć już to raz przechodziłem.

- Chodź kochanie - Podbiegłem do niej, pomagając jej wstać.

- Dasz rade iść ? - Widziałem duży grymas na jej twarzy, oddychała niespokojnie. Przytaknęła lekko głową.

- Idę tylko po Ems i od razu jedziemy do szpitala. - Powiedziałem szybko spanikowany. Otworzyłem drzwi do pokoiku mojej śpiącej księżniczki biorąc ją na ręce jak i torbę z ubraniami Luny które już przedtem spakowaliśmy na te okoliczność. Widziałem jak Luna stała już na dole jęcząc pod nosem.

- Chodźmy - Pomogłem przejść Lu przez drzwi. Następnie szybko, jakbym był maszyną zapiąłem w foteliku nic nie rozumiejącą Em, jak i usadowiając bezpiecznie żonę na przednim siedzeniu.

- Wytrzymaj jeszcze skarbie - Powtarzałem cały czas w czasie drogi, gdy dziewczyna krzyczała coraz głośniej. Panika cały czas gościła we mnie. Gdy po raz kolejny zobaczyłem szpital wstręt zagościł na mojej twarzy, nienawidziłem tego miejsca. Lecz akurat w tym dniu wydawał on sie mniej straszny, bardziej wesoły. Jakoś dałem rade jednocześnie z Emily jak i Luną dojść do rozsuwanych drzwi. Potem już nie byłem potrzebny, zabrali ją szybko na wózek w stronę sali gdzie miała urodzić mojego synka. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Tak bardzo chciałem mieć syna, mojego potomka. Wyciągnąłem szybko telefon z kieszeni.

- Anne, przyjeżdżaj jak najszybciej do szpitala !

- Justin, co sie dzieje ?! - Krzyknęła do słuchawki przerażona.

- Twoja córka rodzi - Zaśmiałem sie lekko choć w duszy byłem kłębkiem nerwów.

- O mój Boże, za chwilkę tam będziemy. - Po jej słowach rozłączyłem sie i podobny telefon wykonałem do mojej mamy, do Simona i Kate oraz do Carmen. Kołysząc na rękach dziecko próbowałem je uspokoić ale Emily jakoś dzisiaj była wyjątkowo marudna. Próbowałem ją jakoś rozśmieszyć, podrzucałem ją, robiłem karuzele ale ona nie przestawała płakać, a to było strasznie dziwne. Tak jak powiedziała matka Luny już po chwili była w szpitalu razem z Harrym i jej siostrą. Widać że wszyscy tak samo jak ja byli podekscytowani. Z tego porodu jakoś niesprawiedliwie bardziej sie cieszyliśmy, wszyscy już byli przygotowani na to. Gdy już wszyscy zebrali sie w szpitalu mogliśmy już tylko czekać. Anne z Pattie pomagały mi uspokoić Ems lecz to także nic nie dawało. Jak zwykle żeby zabić czas chodziłem w te i z powrotem. Nie wiem czemu ale miałem dziwne uczucie niepokoju, jakby miało sie coś stać. Szybko potrząsnąłem głową chcąc by te myśli opuściły mnie. Gdy na sale w której była Lu zaczęło przybywać coraz to więcej lekarzy na prawdę zacząłem sie niepokoić, z reszta nie tylko ja. Minęła godzina, nieszczęsna godzina w której moje myśli na przekór mnie stwarzały same złe scenariusze. Modliłem sie tylko o to by ktoś wreszcie powiedział mi co z moją żoną. Te modlitwy na reszcie zostały wysłuchane, z sali wyszedł Anthony...płacząc. Od razu zerwałem sie z miejsca biegnąc do niego. Nigdy nie widziałem go w takim stanie.

 - Co jest ?! - Nie panowałem już zupełnie nad tonem swojego głosu. Nie panowałem też nad swoim ciałem, nie wiedziałem co robię.

 - Justin.. - Słyszałem jego zachrypnięty i zapłakany głos. Swoim zachowaniem wcale mi nie pomagał.

 - No gadaj ! - Krzyknąłem trzęsąc nim. Bałem sie najgorszego.

- Przepraszam...

- Nie, proszę nie mów mi...

- Justin, idź sie z nią pożegnaj.. - Te słowa złamały moje serce, po prostu już go nie było. Umarłem w środku, przestałem oddychać. Nie wiedziałem już co sie ze mną dzieje, w jednej chwili poleciałem na podłogę z całej siły uderzając w marmurowe kafelki, w następnej chwili wszystkie obrazy na zielonych ścianach były zerwane, tak samo jak tapeta.

- To nie możliwe ! Nie możliwe.. - Wrzeszczałem jak nigdy dotąd, nikt nie wiedział co czuje. Nawet ja sam. Palące uczucie w płucach od wstrzymywanego oddechu dawał o sobie znać. Po moim zachowaniu każdy już wiedział czego sie dowiedziałem. Nikt nie mógł uwierzyć. Reakcja rodziny Luny łamała mi jeszcze bardziej serce, dla wszystkich to było strasznie trudne. Nie wiedziałem czy zdołam coś powiedzieć gdy ostatni raz będę mógł na nią spojrzeć...ciągle wierzyłem że to nie prawda, że lekarze błędnie to wszystko określili, że moja księżniczka, sens mojego życia, nadal będzie żyć. Nie mogąc dłużej wytrzymać widoku na korytarzu uświadamiając sobie że tak na prawdę nie mam czasu pobiegłem w stronę gdzie leżała Lu. Ona już wiedziała, spostrzegłem jej łzy które nie tylko znajdowały sie na jej policzkach i ubraniach ale i na wszystkim wokół. Nie wierzyłem w to że w tamtym momencie mogę widzieć ją ostatni raz. Gdy tylko szedłem do sali usłyszałem jej ciężki oddech i jęki, wiedziałem że cierpi, a ta myśl sprawiała że sam chciałem umrzeć. Bez słowa usiadłem na małym krzesełku biorąc jej rękę, była taka ciepła, malutka, idealnie dopasowywała sie do mojej. Otarłem jej łzy, sam nie mogąc powstrzymać swoich.

- On może przeżyć - Wyjąkała nagle przerywając cisze, przyciągając moją uwagę.

- Ale..

- Justin - Podniosła sie lekko na rękach lecz ból bardziej jej na to nie pozwalał.

- Opiekuj sie nimi, obiecaj mi to - Nie mogłem spojrzeć jej w oczy, chociaż bardzo tego chciałem, to było dla mnie za dużo.

- To przez niego nie możesz dalej żyć..

- Nie możesz tak mówić ! - Podniosła ton swojego głosu wzdychając z kolejnego skurczu który jej towarzyszył, czułem sie okropnie z myślą że nie mogę po prostu zabrać od niej tego cierpienia.

- Ja i tak bym umarła, nasze dziecko ma całe życie przed sobą... Musisz opiekować sie naszymi dziećmi najlepiej jak potrafisz...beze mnie, ale pamiętaj że mimo wszystko będę obok, będę Ci pomagać.. - Płacz nie pozwolił jej kontynuować, nie mogłem znieść tego wszystkiego, w duchu już umarłem, ale musiałem jej pokazać że dam sobie rade.

- Chce żebyś był szczęśliwy.. - Słuchałem jej przez cały czas, jej głos musiałem zapamiętać, by przypomnieć go sobie. Nie miałem odwagi by coś powiedzieć.

- Chce żebyś znalazł sobie kogoś z kim będziesz dzielił resztę swojego życia, z kimś kto pomoże ci wychować nasze dzieci, z kimś z kim będziesz dzielił każdą wolną chwile...

- Nikt nie zastąpi mi ciebie - W końcu wyszlochałem spoglądając na nią. Cały czas wierzyłem że ta cała sytuacja to jakiś chory koszmar, że zaraz sie obudzę i będzie tak jak zawsze.

- Nie myśl o mnie, mnie już nie będzie...gdy spotkasz dziewczynę, która zwróci twoją uwagę, nie odpychaj jej...to będę ja, w innej postaci..zakochasz sie ponownie i zaufasz.

- Tak strasznie cie kocham Lu - Mocniej ścisnąłem jej rękę.

- Ja ciebie też słonko, na zawsze.. - Ucałowałem ostatni raz jej usta nie mogąc sie tym nacieszyć, tak bardzo nie chciałem sie z nią rozstawać.. Dałem jednak czas innym na pożegnanie sie z ważną osobą w ich życiu. Widziałem jak Emily ucieszyła sie gdy zobaczyła mamę, to było strasznie trudne by sie nie rozpłakać ponownie, Lu trzymała ją ostatni raz, mówiąc jej do ucha co chwile że ją kocha, ze zawsze będzie z nią. Malutka nic z tego nie rozumiała, ciągle uśmiechała sie myśląc pewnie że niedługo pobawi sie z mamą w domu, że wszystko będzie dobrze...Gdy zabierali Lunę, ona ostatkami sił podniosła sie bezgłośnie mówiąc że mnie kocha...To było ostatnie co zrobiła. Nic nie miało tego samego sensu, świadomość że już jej nigdy nie zobaczę odbierała chęć do życia... Po jakimś czasie, gdy w szpitalu zostałem tylko ja i Emily, z sali operacyjnej wyszedł Brown. Nie zwracałem już nawet uwagi na to jak on sie z tym czuje, nic już mnie nie obchodziło.

- Chcesz zobaczyć swojego synka..? - Zapytał zachrypniętym głosem podchodząc do mnie. Bez słowa wstałem i ruszyłem za lekarzem. Przystanąłem a Thony odszedł. Przez szybę ujrzałem małego chłopczyka który ledwo co ruszał rączkami. To był mój synek, mój upragniony synek. Mimo że miałem świadomość ze to przez niego Luna nie mogła dalej żyć, gdy tylko go zobaczyłem pokochałem go całym sercem. Emily oparła sie swoimi rączkami o szybę przyglądając sie braciszkowi. Anthony, tak zawsze Luna chciała by nasz synek miał na imię i tak też było. Mimo wszystko byliśmy razem...ja, Emily, Anthony i Luna...na zawsze.


KONIEC


*Epilog*

-Jesteśmy z Tobą zawsze, pamiętaj że masz nas - Co chwile Justin słyszał to odkąd wrócili z pogrzebu. Nie spodziewał sie że przybędzie tyle ludzi, prawie cały cmentarz jak i kapliczka były zapełnione... Było strasznie ciężko mu wytrzymać gdy ciało najukochańszej  osoby spoczywało w ziemi. Uczucie nie do zniesienia. W pewnym momencie był gotowy wskoczyć tam za nią. Przed wszystkimi udawał że niby jest już dobrze, lecz w cale nie było i wątpił że kiedykolwiek będzie... 

***

- Tatusiu ! - Emily nie dawała ani na chwile spokoju Justinowi ciągnąc go w stronę placu zabaw. On jednak musiał pogodzić opiekę nad nia jak i nad Thonym który potrzebował jej o wiele więcej. Nie dawał sobie z tym wszystkim czasem rady, ale wiedział że tak na prawdę nie jest sam. Czuł pomoc ze strony swojego anioła..

***

- Gdzie jest mamusia ? - To pytanie za każdym razem łamało Jusowi serce, nie wiedział jak na nie odpowiedzieć. Zawsze mówił że kiedyś na pewno wszyscy sie z nią spotkają, ze będą znowu mogli być razem. Lecz gdy Emily i Anthony zaczęli coraz szybciej dorastać, takie wytłumaczenia nie były już potrzebne..

***

- O mój Boże, przepraszam pana bardzo - Krzyknęła kobieta od razu zakrywając usta dłońmi. 
- Kurwa ! - Krzyknął Justin od razu wstając ze swojego miejsca. Metro akurat nie okazało sie korzystnym dla niego środkiem komunikacji. 
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam...
- Dobrze, nic sie nie stało - Mruknął pod nosem, nie mając ochoty rozmawiać z osobą która przed sekundą wylała na niego zimnego szejka. Lecz gdy tyko podniósł na chwile wzrok, ujrzał piękne długie rude loki, duże zielone przestraszone oczy, pełne usta które akurat były lekko zasłonięte. Od razu opamiętał się potrząsając głowa. 
- To moja wina, przepraszam - Uroda tej dziewczyny onieśmielała go, zapatrzył sie w zieleń jej oczu, były one aż hipnotyzujące. Od razu dziewczyna zwróciła jego uwagę. 
- Jestem Justin - Wstał ze swojego miejsca, wyciągając rękę do nieznajomej. 
- Victoria, trochę dziwne pierwsze spotkanie... - Zaśmiała sie uroczo. Dźwięk ten ponownie zaczarował Justina który nie mógł uwierzyć w to co sie właśnie dzieje. 
- Może następne będzie lepsze, co Ty na to ? Zapraszam Cie na kolacje - Gdy dziewczyna zgodziła sie, Justin czuł coś czego od dawna nie było...

***

- Nie chce żeby to babsko zastąpiło mi mamę ! - krzyczała rozwścieczona Ems, nie mogąc wytrzymać ze jej ojciec spotyka sie z jakąś kobietą. Minęło na prawdę sporo czasu, Justin czuł ogromną samotność lecz jego córka tego nie rozumiała
- Oboje nie chcemy żeby Victoria zastąpiła nam mamę - Dziewczyna wzięła pod rękę swojego młodszego brata, który o dziwo był po stronie ojca. 
- Emily, ja chce żeby tata był szczęśliwy, ty też powinnaś.. - Justin przysłuchiwał sie temu ze łzami w oczach. Wiedział że żadna kobieta nie zastąpi im matki, ale chciał chociaż spróbować, w końcu sama Luna tego chciała...

***

Justin i Victoria stworzyli mimo wszystko poważny związek. Kobieta zamieszkała razem z nim i jego dziećmi, w pełni rozumiała to że Emily za nią nie przepadała, nie chciała sie z nią kłócić. Pokochała Justina, będąc w stanie oddać za niego życie. On myślał że czuł do niej to samo, ale nadal myślał o Lunie. Vicky znała jego historie, zaakceptowała to wszystko. Z Anthonym dogadywała sie świetnie, on w pewnych momentach czuł z nią więź, taką jak matka z synem...może to dlatego ze nigdy nie poznał swojej prawdziwej matki...

***

- Tato, możemy porozmawiać ? - Ems zdobyła sie na odwagę i poprosiła ojca o rozmowę
- Jasne skarbie, co sie dzieje ? - Justin ucieszył sie że jego córka w końcu spróbowała sie przed nim otworzyć. 
- Czy Victoria dla ciebie jest na prawdę ważna.. ? - Nieśmiało zapytała, spoglądając co chwile na ojca, 
- Kocham ją, ale wiesz przecież że nikt nigdy nie będzie miał w moim sercu takiego miejsca jak twoja mama.- Jus przytulił drobne ciało swojej 14 letniej córki. 
- Wiesz ze nie mogę wiecznie być sam, mam 35 lat, to już czas żebym sobie kogoś znalazł córeczko. 
- Rozumiem...
- Kocham Cie Emily 
- Ja Ciebie też tatusiu..

***

Na weselu Simona i Kate, Justin w zaciszu oficjalnie poprosił Victorie o rękę. Wtedy był pewny swojego uczucia do niej. Oczywiście ona wniebowzięta sie zgodziła, stwierdzając że jej marzenie sie spełniło. Na razie postanowili żeby nikomu o tym nie mówić, miała to być ich mała tajemnica. Justin znów czuł sie szczęśliwy, wiedział że znalazł dziewczynę o której przed śmiercią mówiła Luna..Victoria była drugim wcieleniem Luny. 


*** 

Oczywiście Emily gdy tylko dowiedziała sie o zaręczynach jej ojca wcale nie była zadowolona, ale nie okazywała tego, uznała że tak będzie lepiej. Wiedziała że Vicky nigdy nie będzie tak ważna dla Justina jak Luna, była tego pewna. Powoli zaczynała sie już przyzwyczajać do jej towarzystwa, i oswajać z myślą że niedługo będą rodziną. Nikt o tym nie wiedział, ale Ems codziennie chodziła na grób matki by choć przez chwile z nią porozmawiać, czuła sie wtedy lepiej, czuła jej obecność. Opowiadała jej wszystko, każdy szczegół z dnia. Opowiedziała jej też o Victorii, w duchu miała nadzieje że jej mama cieszy sie z tego że jej ojciec znalazł kogoś takiego. I tak na prawdę było...

***

Gdy Justin i Victoria zostali małżeństwem wszystko sie zmieniło. Zaczęli sie kłócić. Jeszcze do tego dochodziły problemy z Emily która w okresie dojrzewania stała sie jeszcze bardziej buntownicza, wychodziła z domu i długo nie wracała, nie była też wtedy na cmentarzu, nikt nie wie gdzie przebywała. Każdy sie martwił, lecz ona nie dopuszczał nikogo do siebie. Przy pewnej kłótni Justina i Vicky, Jus prosto w twarz powiedział jej że nigdy nie dorówna Lunie...po tym wyjechała. 
Nie widział jej przez spory okres czasu, zupełnie nie radził sobie z niczym, ale wiedział że musi być silny. Nie czuł już tak bardzo obecności Luny jak kiedyś, nie wspominał też o niej tak często, dlatego sam nie mógł zrozumieć dlaczego porównywał ją do Victorii. Nie otrzymywał nawet od niej telefonów. Chciał pojechać jej szukać, coś robić, ale nie mógł zostawić dzieci. Do tej pory myślał ze wszystko wreszcie zaczynało sie układać, widocznie sie mylił. Dopiero gdy pewnego dnia, do jego drzwi ktoś zadzwonił, a w progu stała Victoria. Cała zapłakana mówiła że chciała upewnić się czy na prawdę go kocha dlatego sprawdziła czy zatęskni. Tęskniła od samego początku, gdy tylko wyjechała, ale myślała że ona mu nie jest potrzebna. W rezultacie oboje rzucili sie sobie w ramiona, chcąc by ta chwila nigdy nie przeminęła. Wtedy oboje już wiedzieli że to wszystko było im pisane, że kochają sie. 

***

25 lat minęło od śmierci Luny. W każdą rocznice jej śmierci całą rodziną szli na cmentarz, by chociaż przez chwile z nią porozmawiać. Na tą akurat uroczystość nie mogła przybyć Emily która w zaawansowanej ciąży musiała odpoczywać. Natomiast zjawił sie Thony wraz ze swoją narzeczoną. Justin z Victorią i ich 10 letnią córeczką May stali najbliżej grobu. Justin nie mógł uwierzyć ze to wszystko tak sie potoczyło, że jego towarzyszką życia nie jest Luna, że nie mogli być razem. Lecz wcale nie żałował swojego życia, cieszył sie z tego ze przy jego boku jest Victoria którą kocha ponad życie. Nigdy nie zapomni o chwilach spędzonych z Luną, ale teraz musiał skupić sie na swojej nowej rodzinie. Niedługo miał zostać dziadkiem z czego cieszył sie niemiłosiernie. Jako 46 latek w tamtym momencie mógł stwierdzić ze jest szczęśliwy. Czasem zastanawiał sie czy to wszystko było tak pisane, że tak na prawdę jego wybranką życia zawsze miała być Vicky. Wiele pytań męczyło jego głowę, ale mając przy sobie tak wspaniałą rodzinę schodzą one na drugi plan. Emily, Anthony, May, Victoria i...Luna, to były osoby które na zawsze pozostaną z nim, bez względu na wszystko...

***************************************

No i koniec tej historii :''( 
Tak sie uryczałam że o jejuu 
Nie mogłam sie przez długi okres czasu zebrać by napisać ten rozdział i epilog, no ale w końcu jest
Dziękuje wam wszystkim że wytrzymaliście ze mną tak długo, w końcu jesteśmy ze sobą 10 miesięcy <3 
Na prawdę, strasznie sie do was przywiązałam i tak strasznie nie chciałam rozstawać :( 
Pewnie wieluuu z was, a może wszyscy nie spodziewaliście sie takiego zakończenia, ale ja to już miałam w planach dawno, dlatego nic nie mówiłam o drugiej części bo wiedziałam że bez Luny to już nie będzie to samo. 
Mam na prawdę strasznie ogromną nadzieje że całe to opowiadanie zostanie w waszej pamięci i może wrócicie tu jeszcze by wspomnieć to wszystko. 
Miałabym też wielka prośbę żeby KAŻDY kto czytał to opowiadanie skomentował tak na koniec, na pożegnanie żebym wiedziała ile osób ze mną było. 
Nawet jeżeli ktoś będzie czytał to opowiadanie za kilka lat czy może dłużej niech skomentuje ten rozdział jak skończy czytać, to wiele dla mnie znaczy :* 
Pamiętajcie Kocham Was wszystkich, i jeżeli ktoś nie chce sie ze mną rozstawać proszę zajrzeć na moje drugie opowiadanie <33 
To chyba będzie tyle ode mnie, będę strasznie tęsknić za tym opowiadaniem, ale trzeba sie pożegnać :''( 

Tak na urodzinki naszego Justinka dałam rozdział bo dostałam takiej dziwnej weny.

Tak więc żegnam sie z wami i będę tęsknić !! :**