sobota, 5 października 2013

Rozdział 44 ''Powinnaś wiedzieć...''

- A więc, może ktoś mi w końcu wyjaśnić co tu się dzieje ? - Popatrzyłam raz na Justina raz na Thonego (lekarza). 

-...- Popatrzeli tylko na siebie, udając że nie usłyszeli pytania.

Wywróciłam oczami.

- Powiecie mi czy nie ? - Powoli zaczynałam tracić już cierpliwość.

Justin nerwowo zaczął się wiercić na łóżku, co chwile ocierając łzy. Anthony za to wyglądał jakby zastanawiał się czy odezwać się czy raczej siedzieć cicho. Wybrał opcje pierwszą.

- Powinnaś wiedzieć... Przeprowadziliśmy badania i... - W tym momencie w pokoju została zmniejszona liczba zgromadzonych, Justin tak po prostu wyszedł z sali.

Zdezorientowana wstałam z łóżka, chciałam już za nim wyjść ale ktoś mnie powstrzymał.

- Daj mu czas, musi ochłonąć...

- Po co ma niby ochłonąć, czy możesz mi do jasnej cholery powiedzieć co się tu wyrabia ?!- Wydarłam się, lecz chyba na moją niekorzyść, bo po chwili ból sprzed godziny powrócił.

- Spokojnie...lepiej usiądź. - lekko popchnął mnie w stronę łóżka.

Posłusznie wykonałam jego polecenie, czekając na wyjaśnienia. Mężczyzna widząc mój wzrok, głośno westchnął i nie patrzył na mnie.

- Jesteś chora - Wyszeptał, lecz na tyle głośno żebym usłyszała.

Choroba, choroba to choroba, da się wyleczyć...

- Na co ?

- Masz raka... - Zakrył dłońmi twarz, a ja ?

Siedziałam wpatrując się tępo w przestrzeń... Rak wrócił... pewnie teraz każdy z was nie wie o co chodzi, już wyjaśniam... Otóż gdy miałam tak gdzieś z 10 lat, pojawiły się różne nieprzyjemne objawy. Całe dnie w szpitalu, wszystkie badania potwierdziły że jestem chora. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jakie to jest poważne, nie wiedziałam jak to się może skończyć...nim się zorientowałam, raka już  nie było, wszyscy przekonywali mnie że jestem zdrowa...aż do dzisiaj. Każdy myślał że to cud, cud że żyje że przezwyciężyłam chorobę na którą umiera nie jeden człowiek... Dlaczego nikt o tym nie wiedział ? A jest się czym chwalić ? Nie chciałam żeby ktoś specjalnie się nade mną litował i laskę robił. Żyłam normalnie...do czasu. Czyli moje życie już jest przesądzone ? To znaczy że opuszczę tych których kocham najbardziej, którzy są dla mnie najważniejsi ?

- Luna...- Z rozmyśleń wybudził mnie czyiś dotyk.

Potrząsnęłam głową, Brown siedział wpatrzony we mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.

- Tak ?

- Wszystko w porządku...- Popatrzyłam na niego, czując że w moich oczach zbierają się łzy, pokręciłam przecząco głową.

Nawet się nie zorientowałam jak morze łez zalało moje zaróżowione policzki. Nie czekając długo Thony wziął mnie w ramiona. Wtuliłam się w niego czując kolejny przypływ łez. Mój szloch zamienił się w bardzo głośny płacz.

- Nie chce odchodzić, nie teraz... - Wybełkotałam, lekko się jąkając.

- Ciii, będzie dobrze. - Mężczyzna delikatnie głaskał tył mojej głowy, chcąc dodać mi otuchy. Powoli się uspokajałam, będąc już zmęczona tym płaczem. Muszę być silna, jak nie dla siebie to dla innych...

*******************************
Bardzo przepraszam że taki krótki :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz